poniedziałek, 11 stycznia 2010

Witam serdecznie, noworocznie, poświątecznie wszystkich czytaczy mojego bloga!:)

Mamy już 12 dzień stycznia, choć ledwo co się tu wszystko zaczynało. Kolejny rok postanowił nie czekać i już pędzi. A my w nim, razem z nim, MMX.
Święta przyniosły wiele dobrych chwil. Gdyby nie było Bożego Narodzenia, całej historii z małym Jezuskiem, trzema królami i pastuchami, to trzeba by wymyślić to święto. W radio mówili, że to zima, koniec roku i aż samemu się człowiekowi ciśnie, żeby wyjść do innych ludzi i w jakiejś bliskości to przeżyć, przeżyć jakoś własne człowieczeństwo. Jakoś się udało odrzucić tę gonitwę, choć mama nie popuszczała, że to, tamto, siamto musi być zrobione. Daliśmy radę, choć z domu nas już niestety ubywa:)

Elegancko zasiedliśmy za stołem, łamiąc się przedtem białym chlebem i składając sobie życzenia. Tak... Te pieprzone życzenia! Co roku takie same! Co roku, że "życzę Ci sukcesów na studiach", "zdrowia", "najlepszego Wujku" i co to tam se jeszcze nie wymyślicie, wrogowie życzeń świątecznych. Kiedyś też nie lubiłem tego momentu.
Mam jednak ten komfort i szczęście, że urodziłem się w domu B. I jak teraz mówię "kocham", to nie jest to już wymuszone w jakiś sposób, grzecznościowe. Mam tu swoich najbliższych, twarze o podobnych rysach, które opowiadają w jakiś sposób także moją historię. I nie nudzi mnie już, że co rok im życzę zdrowia, szczęścia czy poczucia spełnienia. Wiem co do nich czuję i wiem czego im życzę. Wspólnie budujemy coś wielkiego, jakoś to do mnie wreszcie dotarło. I nie boję się już patrzeć im w oczy. I uwielbiam kakao na werandzie, zwłaszcza jak jest choinka. Hehe, brak tu tylko Kupichy lecącego "Mój dooom...".

Za oknami porządna zima, dużo tego wokół czego ostatnim zimom brakowało. Preparacja do sesji się dziś oficjalnie rozpoczęła pobytem w czytelni i zaznajamianiem się z Fenomenologią religii. Mam więc kolejne cele i nowe marzenia hehe.
Pozostało mi już tylko zaprosić do obejrzenia paru zdjęć, które od listopada udało się zrobić.
Mam nadzieję, że się spodobają:)

OOO! A KTÓŻ TO?

Tak jest drodzy Państwo! Raz do roku zdarza się taki dzień, kiedy słynni raperzy udają się do domów dziecka, ochronek itp, by obdarować prezentami małych milusińskich z rodzin zagrożonych patologią.

Raperzy są jacy są. Ważne że dzieci są zadowolone.

I te mniejsze...




... i te większe!







Postanowiłem również utworzyć alfabet krakowski. Za każdym razem wrzucić parę zdjęć, charakterystycznych dla miasta moich studiów, by ukazać je moimi oczami.

Dzisiejszą notkę sponsoruje literka "K", jak Kraków.





"K" jak Kuzyn! Towarzysz paru dobrych spacerów po mieście i współpomysłodawca ucieczek z zajęć!

"K" jak kac Piotrka z łóżka obok.

"K" jak kanapka (studencka bo się uśmiecha i ser z biedronki; hinduska bo ma kropę na czole).

"K" jak eee... kościół:D Jest to Skałka, tuż zaraz obok Wisły i Mostu Grunwaldzkiego i źródełka ze świętą wodą jadącą jajem!

"K" jak "kurde cicho", czyli Psotka, która rozrabia pod moim balkonem od rana.

I na koniec "k" jak komin. Przy Bonarce dla dokładności,za oknem, świeci jak wieża Eiffela.



Tomaszkiewicz prosiła, żeby zapalić świeczuchę i dokończyć modlitwę tej, która odeszła.
Choć staram się pamiętać o śmierci, tym razem mnie zaskoczyła. I zawróciła kolejną z powrotem w objęcia Matki Ziemi. "Nie bądź pewny, że czas masz, bo pewność niepewna".
Pewność mam co do tego, że czeka to każdego z nas. I napełnia mnie to trochę niepewnością, że sens tego wszystkiego, to tylko ten proch.
Jednocześnie czegoś ta śmierć mnie uczy i o czymś mi przypomniała- o życiu. Parafrazując łacińską sentencję- Śmierć nauczycielką życia jest. Z tego lepiej nie iść na wagary.

Pomimo wszystko, mam takie przeczucie, że jakaś Jej cząstka jest na nowej drodze Życia.
Najlepszego i do zobaczenia mam nadzieję!